Jacek Kobus Jacek Kobus
321
BLOG

Antyintelektualizm

Jacek Kobus Jacek Kobus Rozmaitości Obserwuj notkę 1

 Po raz kolejny przegrałem poranną walkę o ciepłą wodę i prysznic musiałem wziąć zimny. Wygląda na to, że mamy problem... I taki właśnie problem, to jest dopiero wyzwanie..!

 
Skojarzyło mi się to z krótką dyskusją z maja tego roku, którą podsumował wtedy Wojtek na swoim drugim blogu: dlaczego starać się o uwodzenie kobiet?Skoro można podjąć próbę rozwikłania dużo bardziej ekscytującego problemu - na przykład: czym jest "ciemna materia"? Albo: dlaczego nasze podgrzewacze do wody marki "Dafi" się nie załączają, a w rurach bulgocze tak, jakby się tam stado węży ganiało..?
 
Możecie się z tego śmiać, proszę bardzo! Mnie nie będzie do śmiechu, jak nie wymyślę w jaki sposób spowodować podniesienie się temperatury wody, gdy przyjdzie kolej na prysznic Lepszej Połowy... A, poza spuszczaniem wody, żeby pompa podniosła w końcu ciśnienie w hydroforze (czego już próbowałem przez bez mała godzinę - bez rezultatu...) - nic innego na razie nie przychodzi mi do głowy!
 
Zaprawdę, słusznie mnie ostrzegali dziadkowie, krewni i znajomi rodziców: nie czytaj tyle książek - bo zgłupiejesz! Trzeba mieć prawie że doktorat (no dobra - nie obroniony...), żeby być tak bezradnym w obliczu podstawowej, było nie było, hydraulicznej, ale i życiowej przecież - niedogodności.
 
W istocie w naszym prostym ludzie, przynajmniej kociewskim (jak jest w innych regionach kraju - to już musicie Państwo dopowiedzieć...), drzemie sporo zdrowej nieufności wobec "intelektualistów". Wyraża się ona w takich kanonicznych przypowieściach i przesądach jak szeroko rozpowszechnione przekonanie, że od nadmiaru nauki człowiek głupieje (maksyma ta popierana była zwykle żywym przykładem jakiegoś dalekiego krewnego, który przez tyle lat studiował, że w końcu zwariował a uczelnia, w dowód troski o swego wychowanka, wyposażyła go w długi, zaostrzony patyk, którym od tej pory zbierał śmieci na trawniku przed uniwersyteckim gmachem: ciotki opowiadały mi to wiele razy jako istotne memento - szczegółów, w tym personaliów owego dalekiego krewnego rzecz jasna nie pamiętam, mocno zresztą podejrzewam, że przy każdej opowieści były różne - boż nie o historię tu chodzi, tylko o archetyp!), a przynajmniej - staje się podstępny i leniwy (tę życiową prawdę ilustrowała z kolei zwykle opowieść o kleryku który wróciwszy do rodzinnej chałupy udawał, że zapomniał polskiego i mówi tylko po łacinie: udawał tak, póki nie nastąpił niezręcznie na grabie, zderzając się z ich trzonkiem twarzoczaszką za czym wyrwało mu się całkiem polskie przekleństwo - i zostawał w konsekwencji zagoniony do wyrzucania gnoju...).
 
 
Jak stary jest ten "antyintelektualizm" - trudno powiedzieć. Być może wywodzi się jeszcze z pańszczyźnianych czasów (koniec końców ten, kto choćby w chałupie urodzony, zaczynał po "pańsku" się odzywać, pewnikiem już do owej chałupy nie wracał - i, choć istnieje też przeciwne powiedzonko, mianowicie,kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie - to przecież, nie raz i nie dwa, taki wychodźca z chłopskiej chaty stawał "po drugiej stronie", awansując do grona ekonomów, borowych, dworskich zauszników...). Być może zaś - z czasów mocno fałszywego mitu "cywilizacyjnego awansu" czasów PRL. Mit ten fałszywy jest podwójnie. Raz, że ów rzekomy "awans" w żadnym razie nie był zasługą komuny (to samo działo się - tylko szybciej jeszcze - we wszystkich innych krajach europejskich i w niektórych pozaeuropejskich: komuna w tym raczej przeszkadzała...). A dwa, że okupiony został swoistą "selekcją negatywną": najszybciej i najwyraźniej "awansowali" ci, którzy najmniej mieli skrupułów i najniższy prezentowali sobą poziom moralny...
 
Jest też z całą pewnością ów mit "antyintelektualny" czystą prawdą i dobrze odzwierciedla rzeczywistość. Czego sam jestem najlepszym przykładem: przez prawie 20 lat moi biednie Rodzicie żyły sobie wypruwali, żebym ja mógł się edukować. I co teraz z tego mają..? Nawet w czasach, gdy nie musieli się mnie jeszcze wstydzić przed sąsiadami (bo mój samochód, choć wciąż ten sam, wyglądał wtedy trochę ładniej niż teraz i miałem etat, a nawet - kierownicze stanowisko...) - i tak nie bardzo rozumieli, czym się właściwie zajmuję. A teraz - to już szkoda gadać. Kompletna poruta: nawet firanek w oknach chałupy nie mam, nic tu nie wygląda "jak u ludzi"...
 
Chętnie też przyznaję, że te 20 lat nauki było czystą stratą czasu i pomyłką. Powinienem był tak, jak mi Ojciec z samego początku radził, pójść do zawodówki i zostać elektrykiem. Elektryk, syn elektryka - wszystko byłoby na swoim miejscu, jak być powinno.
 
Niestety, tak samo jak trudno jest zapomnieć raz dokonanych wynalazków (nawet, gdyby się chciało: a są przecież takie inicjatywy, jak ów śmieszny traktat o zakazie min lądowych chociażby...) - tak też nie pozbędzie się człowiek raz zyskanej świadomości. Niezależnie od tego, jak bardzo jest ona bolesna i jak by nie chciało mu się tego ciężaru zdjąć sobie z głowy...
 
Jeśli głoszę - nie od dziś przecież - że łatwość dostępu do edukacji to pomyłka na skalę cywilizacyjną, a szkoły unieszczęśliwiają i ludzi i całe narody - to nie tylko przez wzgląd na historię, która niewątpliwie potwierdza moje słowa - ale i przez własne doświadczenie!
 
Jak raz wczoraj wpadłem do pana Stanisława w Warce. Próbowałem go zaprosić do nas tym bardziej, że jak zdradził, mają go odwiedzić wnuki. Wyraził jednak wątpliwość, czy wnuczki będą zainteresowane kontaktem ze zwierzętami - nawet tak puchatymi i przymilnymi jak nasze źrebięta. Inne czasy, inne aspiracje. I wygląda na to, że "unieszczęśliwienie przez awans" stało się w ciągu ostatnich 30 lat regułą powszechną. Co może - choć, oczywiście, wcale nie musi (długośmy przecież na ten temat na Agepo z kolegami dyskutowali...), skończyć się gorzej nawet niż z owym archetypicznym studentem, co to zwariował od nadmiaru nauki.
 
 
Zdaniem pana Stanisława (a pan Stanisław wie co mówi!), jakby zabrakło prądu i dostaw żywności, po trzech dniach mieszkańcy Warki zaczną się zjadać nawzajem. Jeszcze 30 lat temu w samym tylko mieście Warka było około 200 krów i pewnie z 1000 świń - teraz nie ma pewnie ani jednej sztuki. Obierki, pomyje i inne odpady dawniej zjadane przez świnki powiększyły znakomicie masę odpadów, które trzeba codziennie z miasta usuwać. Trawa, zjadana dawniej przez krowy, ląduje pod nożami niezliczonych kosiarek zużywających prąd lub benzynę. Żyje się łatwiej, wystawniej, przyjemniej - ale czy aby na pewno: mądrzej..?
Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości